Maria Kuncewiczowa (1895-1989)
Wspominając Marę Kuncewiczową nie mogę zataić bliskich z nią związków rodzinnych, dla mnie bowiem była najpierw Ciocią Marynką, ukochaną siostrą mojego ojca, a dopiero potem sławną pisarką. Pamiętam ją od najwcześniejszego dzieciństwa, jako piękną, młodą kobietę, nieco egzotyczną na tle rodziny. Nature owej egzotyczności zacząłem rozumieć dopiero z czasem, czytając jej książki. Była to swego rodzaju obcość wobec ustalonych obyczajów, postaw i poglądów środowiska warszawskiej inteligencji , z którym identyfikowała się formalnie, będąc w nim jednak zawsze cudzoziemką. „Cudzoziemka”, najpopularniejsza z książek Marii Kuncewiczowej, stanowi właściwy klucz do jej osobowości. Wprawdzie Róża, bohaterka powieści, wzorowana jest na postaci matki pisarki – Adeli z Dziubińskich Szczepańskiej – ale ta trudna osoba o niewyżytych artystycznych ambicjach wywierała na córkę wpływ przemożny, kształtując jej psychikę i przekazując jej własny temperament. Adela urodziła się w Taganrogu, gdzie osiadł jej dziadek, zesłaniec, były kapitan Legionów Dąbrowskiego, którego kariera wojskowa zakończyła się na San Domingo.
Józef Dionizy Szczepański, mąż Adeli, urodzony w Czernawczycach na Białorusi, ukończył jako stypendysta petersburska politechnikę i był nauczycielem matematyki w szkolnictwie rosyjskim. Maria przyszła na świat w Samarze w roku 1895. Sądzę, że data ta data, różniąca się od „daty paszportowej” (1897), może już być podana, nie powodując niczyjej konfuzji. Sprawa jest o tyle tylko istotna, że pozwala ocenić niezwykłą rozpiętość twórczego cyklu w życiu pisarki, która ostatnią swoją książkę (świetne „Listy do Jerzego”) pisała mając 92 lata!
„Cudzoziemka” Kuncewiczowej – bardzo polska, bo składały się na nią tradycje: napoleońska, zesłańcza i powstańcza (ojciec Józefa Szczepańskiego był represjonowany przez carat za ukrywanie Traugutta) – wynikała z późnego stosunkowo połączenia się rodziny z głównym nurtem narodowej wspólnoty. Szczepańscy powrócili do kraju na niewiele lat przed wybuchem pierwszej wojny światowej. Tylko brat Marii, a mój ojciec – Aleksander – opuścił rodzinną Samarę wcześniej, udając się po maturze na studia do Warszawy, Monachium i Lwowa.
Odzyskana ojczyzna, to był początkowo Włocławek, gdzie Józef Szczepański otrzymał posadę dyrektora gimnazjum i gdzie Maria skończyła szkołę średnią, by następnie kształcić się w warszawskim konserwatorium na śpiewaczkę operową – taka bowiem, zgodnie z wolą matki, miała być jej życiowa kariera. Jeszcze za mojej pamięci wahała się z wyborem drogi. Widywałem ją ćwiczącą solfeże przy fortepianie.
Małżeństwo związało ją z regionem kraju, któremu miała pozostać wierna do końca. Jerzy Kuncewicz, chemik i prawnik, działacz Stronnictwa Ludowego, autor głośnych w dwudziestoleciu książek „Przebudowa” i „Republika Globu”, pochodził z Lubelszczyzny, gdzie jego rodzice mieli przed pierwszą wojną światową mały majątek ziemski. Pracował i politykował w Warszawie, ale ciągnęło go w strony rodzinne. We wczesnych latach trzydziestych kupił w Kazimierzu Dolnym starą, wiejską chałupę z dużym ogrodem i kawałkiem lasu. Wkrótce Kuncewiczowie wybudowali sobie obszerny, stojący do dzisiaj dom według projektu architekta Karola Sicińskiego – przez długie lata konserwatora Kazimierskich zabytków. W fundament budynku wmurowano egzemplarze książek Jerzego i Marii.
Dla zafascynowanej dziwnością świata Marii Kuncewiczowej, Kazimierz był miejscem idealnym, uroda renesansu mieszała się tu z orientalnym egzotyzmem żydowskiej biedy, na atmosferę ludzka składał się melanż chasydzko-rybacko-artystycznej populacji, tu bowiem założyli swoją siedzibę warszawscy malarze – Bractwo św. Łukasza i akademicki plener Pruszkowskiego. Ową przedwojenną atmosferę miejsca – prowincjonalną i snobistyczną, cygańską i nieco szaloną – oddają wiernie powstałe tu „Dwa księżyce”.
Kazimierski dom Kuncewiczów zawsze był pełen gości. Z licznych, spędzonych tu wakacji pozostaje mi wspomnienie ruchu i gwaru, korowodu barwnych postaci – malarzy, pisarzy, stołecznych polityków i małomiasteczkowych Żydów, młodocianych przyjaciół Witolda, syna gospodarzy. W tym nieustannym zamęcie Marynka (jak nazywaliśmy ją poufale) pracowała niestrudzenie, chroniąc się w swym, podobnym do okrętowej kajuty, pokoju na piętrze.
Kiedyś zdarzyło mi się nocować w warszawskim mieszkaniu Kuncewiczów przy Placu Trzech Krzyży. Obudziłem się wcześnie rano na kanapce w pokoju jadalnym i ujrzałem ciotkę w szlafroku, spacerującą tam i nazad, od okna do ściany, z notesem i piórem w dłoniach. Mamrotała coś niewyraźnie, coś zapisywała i skreślała. Były to wciąż te same, powtarzające się słowa, w coraz innych układach i rytmach. Dowiedziałem się potem, że zmagała się w ten sposób z jakimś jednym, trudnym zdaniem tekstu „Belli” Giraudoux, który wtedy tłumaczyła.
We wrześniu 39 roku Kuncewiczowie wraz z synem przedostali się przez Rumunię do Francji. W Paryżu Maria współredagowała audycje radiowe dla Polaków i uczestniczyła w pracach Międzynarodowego PEN Clubu, reprezentując w nim polską społeczność literacka. Następnym etapem był Londyn.
Z ramienia Stronnictwa Ludowego, które weszło w skład emigracyjnego rządu, Jerzy Kuncewicz działał w agendach tego rządu – w Biurze Traktatowym, w Radzie Narodowej i Skarbie Narodowym. Witold wstąpił do marynarki wojennej. Służył na łodziach podwodnych. Brał udział w osłonie alianckich konwojów dalekiej północy. Maria zorganizowała PEN in Exile, oddział PEN Clubu skupiający pisarzy krajów okupowanych. Do końca wojny była jego prezesem. Owocem dominującej nostalgii za krajem są powstałe w tym okresie jej książki: „Klucze”, „Zmowa nieobecnych”, „Tristan 46”.
Stosunki panujące w Polsce po zakończeniu wojny nie sprzyjały powrotowi Kuncewiczów do kraju. Dla Jerzego, związanego z rządem londyńskim, było to zbyt ryzykowne. A więc emigracji ciąg dalszy. Z kolei Stany Zjednoczone.
Pobyt w Ameryce był w życiu Marii Kuncewiczowej okresem bardzo znaczącym. Przez szereg lat wykładała literaturę polska na University of Chicago, objawiając nieprzeczuwane talenty dydaktyczne i pedagogiczne. Dzięki jej wysiłkom znaczna grupa Amerykanów ( nie tylko polskiego pochodzenia) zajęła się czynnie badaniem i propagowaniem literatury polskiej, uprzednio niemal nieznanej za oceanem. Tutaj też napisała Kuncewiczowa pierwszą swoją książkę po angielsku „Gaj Oliwny”.
Tymczasem dom w Kazimierzu przechodził dramatyczne koleje. Kwaterowali w nim kolejno partyzanci, potem niemieckie dowództwo obrony odcinka Wisły, potem sztab radziecki. Pojechawszy tam po wojnie, zastałem gołe ściany i ślady daleko posuniętej dewastacji. Przepadły piękne meble, obrazy, przedmioty, gromadzone latami troskliwie i ze smakiem. Wkrótce posesję przejął Urząd Bezpieczeństwa z Lublina, czyniąc z niej ośrodek dla dzieci swoich funkcjonariuszy. Ten stan rzeczy trwał do października 1956 roku. Wtedy to, decyzją premiera Cyrankiewicza, dom w Kazimierzu został zwrócony właścicielom.
Początkowo Kuncewiczowie przyjeżdżali tu tylko na letnie pobyty. Na stałe osiedli z powrotem w swoi domu z początkiem lat siedemdziesiątych. Jak dawniej, dom ten stał się znowu ruchliwym ośrodkiem życia intelektualnego. Odwiedzali go amerykańscy uczniowie Marii, pisarze polscy i zagraniczni, młodzież z obu lubelskich uniwersytetów. I jak dawniej, w kajucie na piętrze powstawały nowe książki Marii Kuncewiczowej – najbardziej dojrzałe w jej dorobku: „Fantomy”, „Natura”, „Przeźrocza”, „Fantasia alla Polacca”. Również i dla Jerzego powrót do gniazda okazał się stymulujący. W ostatnim okresie swego życia napisał tu „ Nieskończoność a rzeczywistośc” (zbiór aforyzmów filozoficznych), „ Wyspy pamięci”, a także cykl dramatów, wydany przez londyńska Oficynę Poetów i Malarzy pt. „Biały Wróbel”.
Z podziwu godną pracowitością i uporem, Maria Kuncewiczowa nie wypuszczała pióra z ręki do ostatnich niemal chwil życia. Wzrok i słuch zaczynały już ja zawodzić, ale niedogodność podeszłego wieku przezwyciężała żelazną iście dyscyplina. Nikomu nie przychodziło do głowy określenie jej mianem staruszki. Skarżyła mi się kiedyś, że coraz więcej czasu pochłaniają ja zabiegi toaletowe. „Nie wolno się opuścić” – komentowała – „Nie można afiszować się brzydotą starości.”
W marcu 1984 roku zmarł, w wieku dziewięćdziesięciu jeden lat, Jerzy Kuncewicz. Dla Marii późne wdowieństwo, mogące oznaczać pokusę kapitulacji, stało się ostatnim najambitniejszym wyzwaniem. Trudno ocenić heroiczny zaiste wysiłek, jaki włożyła w „Listy do Jerzego”, będące niejako sumą doświadczeń długiego, twórczego życia. „Jest w tej książce” – pisze w posłowiu Helena Zaworska – „dramat rozstania, starości, zmęczenia, ale jest też i nuta triumfu nad tym wszystkim”. Istotnie, niewiele w literaturze przykładów takiego triumfu pisarza.
Jan Józef Szczepański